ETAP 5: Śnieżnik, Kowadło, Rudawiec, Biskupia Kopa

W połowie czerwca planowałem pobiec w Nocnym Półmaratonie Wrocławskim, dlatego stwierdziłem, że jest to idealny moment, żeby przy okazji wziąć parę dni wolnego i zaliczyć kolejne szczyty do Korony Gór Polski. Po dokładnej analizie i rozplanowaniu, na bazę noclegową wybrałem sympatyczny ośrodek w małym miasteczku Stronie Śląskie usytuowanym w pobliżu Masywu Śnieżnika. W planach miałem 4 szczyty - Śnieżnik, Kowadło, Rudawiec oraz Biskupią Kopę.


Śnieżnik (16.06.2016)

DYSTANS: 13,86 km
CZAS PRZEJŚCIA: 5h 14min

Jako pierwszy postanowiłem zdobyć najwyższy szczyt z tych planowanych podczas tego wyjazdu czyli Śnieżnik. Podjechałem autem do miejscowości Kletno, gdzie zaparkowałem na płatnym parkingu w pobliżu żółtego szlaku prowadzącego do Schroniska na Śnieżniku, z którego jest już jedynie paręnaście minut na szczyt. Masyw Śnieżnika słynie przede wszystkim z niezwykle popularnej Jaskini Niedźwiedziej. Jest to chyba jeden z najważniejszych punktów podczas wycieczek w te rejony. Mimo tego, że był dopiero 16 czerwca, jeszcze ponad tydzień przed wakacjami, w pobliżu jaskini widniała informacja, że tego dnia wszystkie terminy na zwiedzanie jaskini są zajęte. Podejrzewam, że prawdopodobnie przez różne wycieczki i zielone szkoły. Zresztą ja sam pamiętam, że w liceum zwiedzałem tą jaskinię podczas zielonej szkoły. Kiedy doszedłem do małego sklepiku z pamiątkami pojawiło się rozwidlenie tras. Z jednej strony był do wyboru oficjalny żółty szlak prowadzący do Schroniska na Śnieżniku, z drugiej zaś ścieżka do narciarstwa biegowego, która według znaków także prowadziła do tego samego schroniska. Jako, że chciałem sobie trochę urozmaicić tą wyprawę, a ścieżka wyglądała na dość dobrze oznaczoną podążyłem ścieżką do narciarstwa biegowego. Z mapy wynikało, że jest ona trochę dłuższa, ale miałem tego dnia na tyle dużo czasu, że mogłem sobie pozwolić na takie urozmaicenie. Na dodatek okazało się, że przez to, że jest dłuższa przy okazji też jest dużo lżej nachylona od oficjalnego żółtego szlaku. Szło się nią całkiem przyjemnie, w dużym stopniu przebiegała przez zacienione leśne tereny, co przy sporym upale było bardzo sympatyczne. Po pewnym czasie trasa do narciarstwa biegowego połączyła się z szerokim żółtym szlakiem, który prowadził już do schroniska. Na ławce w pobliżu schroniska zrobiłem krótką przerwę, zjadłem coś drobnego i ruszyłem dalej zielonym szlakiem już w kierunku szczytu. Zaczęło trochę mocniej wiać i przy okazji zrobiło się dużo chłodniej. Trzeba było się cieplej ubrać. W zasadzie im bliżej szczytu, tym mocniej wiało. Generalnie słyszałem, że Śnieżnik słynie właśnie z bardzo silnych wiatrów. Tak też było, kiedy zdobywałem ten szczyt. Na samym dość szerokim szczycie kręciło się sporo ludzi. Ku mojemu zdziwieniu większość mówiła po czesku, o czym przekonałem się, kiedy się z nimi przywitałem :). Szczyt ten znajduje się na granicy polsko-czeskiej, więc często można na nim spotkać naszych południowych sąsiadów. Lekko zmarznięty wróciłem do schroniska, gdzie napiłem się rozgrzewającej herbaty z cytryną. Kiedy do budynku weszła wycieczka szkolna stwierdziłem, że jest to idealny moment na ewakuację i rozpoczęcie zejścia do samochodu. Wracałem już w całości żółtym szlakiem, którego nachylenie było dużo bardziej strome niż ścieżki do narciarstwa biegowego, którą wchodziłem na górę. Szlak dość przyjemny, w większości zalesiony. Pod koniec niedaleko parkingu zaczęła się asfaltowa droga. Co ciekawe w pewnym momencie ujrzałem jakieś oficjalne źródło z wodą zdatną do picia. Taka przynajmniej widniała koło niego informacja. Szybko napełniłem pustą już butelkę i ruszyłem dalej do samochodu. Woda smakowała świetnie. Mocno schłodzona idealnie nadawała się na upał, który przez większość czasu towarzyszył mi podczas tej wycieczki (no może z wyjątkiem odcinka od schroniska do szczytu). Zmęczony i usatysfakcjonowany około 15:00 dotarłem do samochodu i ruszyłem z powrotem do ośrodka, w którym miałem nocleg. Fajna i dość długa wycieczka. Idealna na rozgrzanie nóg i mięśni przed półmaratonem, który czekał mnie za 2 dni.



Kowadło (17.06.2016)

DYSTANS: 6,50 km
CZAS PRZEJŚCIA: 2h 40min

Następnego dnia moim łupem miały paść dwa kolejne szczyty do Korony Gór Polski - Kowadło i Rudawiec. Z wyborem tych szczytów wiąże się wiele kontrowersji. Po pierwsze twórcy Korony Gór Polski podzielili pasma górskie na Góry Złote i Góry Bialskie, co według niektórych podziałów nie jest do końca prawidłowe. Wielu geografów uważa, że tak naprawdę Góry Bialskie powinny wchodzić w skład Gór Złotych. Tak na przykład góry te podzielone są w Czechach, gdzie Góry Bialskie zaliczane są jako część Gór Złotych. Kolejną kontrowersję wzbudza wybór najwyższego szczytu tego pasma. Twórcy Korony Gór Polski za najwyższe uważają Kowadło i Rudawiec, podczas gdy według wielu map najwyższym szczytem w Polsce jest Postawna. Podejrzewam jednak, że o wyborze szczytu zadecydował fakt, że na Rudawiec i Kowadło można dotrzeć oficjalnym szlakiem. Do Postawnej nie prowadzi zaś żaden szlak, a jej zlokalizowanie może przysporzyć sporo problemów, stąd też prawdopodobnie twórcy Korony Gór Polski wybrali trochę niższy Rudawiec. Zarówno Kowadło jak i Rudawiec znajdują się bardzo blisko siebie i spokojnie można je zdobyć podczas jednej wycieczki. Idealnym miejscem na rozpoczęcie wyprawy jest leśniczówka w Bielicach. Znajduje się tam niewielki parking na którym można zostawić auto. 17 czerwca pogoda nie nadawała się jednak do chodzenia po górach. Bardzo mocno padało i wiało i kiedy podjechałem na parking nie wyglądało to najlepiej. Szkoda mi było jednak odpuszczać, dlatego mimo tych trudności szybko założyłem pelerynę i ruszyłem zielonym szlakiem, w kierunku Kowadła. Już praktycznie na początku trasy zmyliło mnie oznaczenie zielonego szlaku, które było tak niefortunnie namalowane, że jak dla mnie wskazywało na drogę wyrobioną przez jakieś pojazdy wożące drewno. Niestety zasugerowałem się tym i nieświadomy błędu poszedłem złą drogą. Było na niej straszne błoto, a na dodatek na drzewach nie było żadnego oznaczenia szlaku. Trochę dało mi to do myślenia, jednak liczyłem na to, że droga ta może połączy się w końcu z powrotem z zielonym szlakiem i nie będę musiał zawracać. Moje założenie było częściowo dobre. Owszem, droga połączyła się z jakimś szlakiem, ale nie był to szlak zielony, a żółty, który według mapy, którą posiadałem także powinien przebiegać przez Kowadło. Mocno odetchnąłem Na tym nie skończyły się jednak moje problemy. Całkowicie utraciłem orientację w terenie i zacząłem iść żółtym szlakiem w złą stronę. Kiedy dotarłem do szczytu Klinovy, na szczęście pojawiły się jakieś precyzyjniejsze oznaczenia kierunków i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że szedłem w nieprawidłowym kierunku. Według znaku do Kowadła miałem jeszcze aż 2,5km. Nie było wyjścia. Trzeba było zawrócić. Kiedy żółty szlak połączył się z zielonym, szybko przeszedłem w końcu na ten prawidłowy szlak, którym dotarłem już na sam szczyt. Trochę przestało padać i zrobiło się przyjemniej. Wracając trzymałem się już konsekwentnie zielonego szlaku, którym dotarłem z powrotem do leśniczówki w Bielicach. Pierwszy planowany szczyt, mimo paru problemów udało się jakoś zaliczyć. Same szlaki okazały się bardzo przyjemne. Zarówno szlak żółty jak i zielony były bardzo urokliwe i miło się nimi szło, szczególnie na odcinkach, w którym przebiegały przez gęsty las. Jedynym mankamentem była droga dla ciężarówek, którą jednak poszedłem już na własne życzenie :)

Opis i mapa trasy na portalu Planeta Gór


Rudawiec (17.06.2016)

DYSTANS: 9,56 km
CZAS PRZEJŚCIA: 3h 8min

Po krótkim odpoczynku koło leśniczówki w Bielicach ruszyłem w kierunku Rudawca. Pogoda znacznie się poprawiła i wyglądało na to, że deszcz już nie będzie padać. Ciekawostką jest to, że na Rudawiec także trzeba iść zielonym szlakiem, dokładnie tym samym, którym na Kowadło, tylko że w drugą stronę. Droga na Rudawiec jest niezwykle urozmaicona. W początkowej fazie idzie się szeroką i równą drogą o bardzo lekkim nachyleniu. Następnie szlak schodzi z głównej drogi w kierunku bardzo błotnistej ścieżki o mocniejszym nachyleniu. Niestety na tym odcinku prowadzona była wycinka drzew i droga była niesamowicie rozjechana. Dalej było już jednak dużo lepiej. Po dość stromym podejściu następuje wypłaszczenie, ścieżka staje się bardzo wąska i przebiega przez gęsty las. Bardzo fajny i klimatyczny odcinek. W pewnym momencie szlak dociera do granicy polsko czeskiej. Las praktycznie wtedy zanika i  dalej idzie się fajnymi otwartymi terenami. Trzymając się konsekwentnie zielonego szlaku, idąc praktycznie cały czas wzdłuż granicy, docieramy już do samego szczytu. Tym razem szlak był oznaczony bardzo dobrze i nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości jak trzeba iść. Do samochodu wróciłem dokładnie tą samą drogą. Zmęczony i pełen wrażeń wróciłem do Stronia Śląskiego, aby odpocząć przed wyprawą na kolejny szczyt.



Biskupia Kopa (18.06.2016)

DYSTANS: 6,40 km
CZAS PRZEJŚCIA: 2h 26min

18 czerwca zapowiadał się dla mnie niezwykle aktywnie. Najpierw miałem zdobyć najwyższy szczyt Gór Opawskich - Biskupią Kopę, a następnie pojechać do Wrocławia, aby późnym wieczorem wziąć udział w Nocnym Półmaratonie Wrocławskim. Tego samego dnia po półmaratonie planowałem jeszcze wrócić do domu. Około 400 km jazdy z Wrocławia. Kiedy na to patrzę z perspektywy czasu, muszę stwierdzić, że był to naprawdę szalony plan. Wcześnie rano ruszyłem ze Stronia Śląskiego do Jarnołtówka, skąd planowałem rozpocząć zdobywanie Biskupiej Kopy. Była to o tyle ciekawa podróż, że przejazd ten w większości przebiegał przez Czechy. Przebieg granicy Polski w tym rejonie jest tak specyficzny, że najkrótsza trasa między tymi miejscowościami prowadzi właśnie przez Czechy. Droga była bardzo przyjemna i około 11:00 dotarłem do Jarnołtówka. Koncepcja była prosta. Jako, że miałem tego dnia bardzo złożone plany, postanowiłem zdobyć Biskupią Kopę teoretycznie najkrótszą drogą, czyli czerwonym szlakiem z Jarnołtówka. Jednak to co zastałem na tym szlaku totalnie mnie załamało. Od wejścia w las, czyli praktycznie od samego początku szlaku ujrzałem masowe ślady wycinki drzew. Szlak rozjechany był przez ciężarówki i traktory, a momentami na jego środku leżały przewrócone drzewa, nie mówiąc już o tym, że co chwila trafiało się na jakieś gałęzie i konary z wycinki, przez co dużą część szlaku musiałem iść na dziko bokiem. Po prostu koszmar. Nie wiem kto pozwala na taką niekontrolowaną wycinkę drzew, ale to już jest lekkie przegięcie. Praktycznie gdzie się nie ruszyłem zdobywając szczyty Korony Gór Polski prawie wszędzie widać było jakieś mniejsze lub większe ślady wycinki drzew. Jest to przerażające, ponieważ jak tak dalej pójdzie, to jedynymi sensownymi szlakami staną się jedynie tylko te, gdzie nie będą w stanie dotrzeć ludzie wycinający lasy, a niestety przy obecnym rozwoju techniki takich miejsc będzie coraz mniej. Co do Biskupiej Kopy, to trzeba przyznać, że wejście na nią jest dość wymagające. Praktycznie od początku idzie się ostro pod górę i jest niewiele wypłaszczeń. Sam szczyt z serii tych mocno zabudowanych, czyli nie w moim klimacie. Po drodze na szlaku mijałem sporo ludzi. Była sobota, ładna pogoda i widać było, że wiele osób postanowiło wybrać się na spacer. Generalnie wycieczka na Biskupią Kopę była moim zdaniem najmniej ciekawą wyprawą podczas zdobywania Korony Gór Polski. Niestety czerwony szlak, którym zdobywałem szczyt na większości odcinków był w tak opłakanym stanie, że miałem z jego pokonywania bardzo niewielką przyjemność. Podejrzewam, że gdybym miał trochę więcej czasu i poszedł alternatywnym żółtym szlakiem od Jarnołtówka wrażenia byłyby zupełnie inne. Nie ma co jednak narzekać. Udało się zdobyć kolejny szczyt i następny etap kompletowania Korony Gór Polski został w pełni zrealizowany.

No comments:

Post a Comment