ETAP 8: Rysy

Była połowa września, nieustannie zbliżała się niepewna pogodowo jesień, na górskich szlakach wakacyjny ruch znacznie się zmniejszył. Stwierdziłem, więc, że jest to idealny moment na zdobycie najwyższego polskiego szczytu górskiego, a jednocześnie najwyżej położonego punktu w naszym kraju, czyli Rysów. Wyprawę na Rysy planowałem na trzeci weekend września. Niepewne i niekorzystne prognozy pogody spowodowały jednak, że trzeba było trochę zmienić plany.


Rysy (16.09.2016)

DYSTANS: 16,33 km
CZAS PRZEJŚCIA: 9h 24min

Na początku muszę otwarcie przyznać, a jednocześnie ostrzec, że Rysy w porównaniu do pozostałych szczytów Korony Gór Polski to zupełnie inna liga. Aby zdobyć ten szczyt należy podejść do tego bardzo ostrożnie, doskonale się przygotować i zaplanować całą wyprawę,a jednocześnie nastawić na całodniową wędrówkę po górach, momentami bardzo stromymi i męczącymi fragmentami. Tak naprawdę istnieją dwa warianty ataku na ten szczyt. Dość wymagający i trudny wariant zdobywania szczytu od strony polskiej. Szlak jest jednak w dużym stopniu bardzo stromy i jest na nim masa łańcuchów, na których w sezonie potrafią tworzyć się niesamowite zatory oraz wariant zdobywania szczytu od strony słowackiej, który jest dużo prostszy, a jego nachylenie nie jest tak wymagające. Jest na nim taka naprawdę tylko jedna, dość łatwa sekcja łańcuchów i drabinek, na której wszystko odbywa się przeważnie dość sprawnie, dzięki czemu nie tworzą się takie kolejki jak po polskiej stronie. Przy odpowiednim nastawieniu i przygotowaniu fizycznym, zdobywanie szczytu od strony słowackiej jest tak naprawdę możliwe dla każdego, nawet osób, które nie są jakoś specjalnie zaprawione w wyprawach górskich. Tak jak jednak wspominałem na początku, obydwa warianty wymagają odpowiedniej kondycji i przygotowania fizycznego, ponieważ jeżeli chcemy zdobywać Rysy w ciągu jednego dnia, trzeba się liczyć z wyprawą w granicach od 8 do 10 godzin i jednocześnie przygotować na trudne warunki pogodowe, ponieważ pogoda w pobliżu szczytu zmienia się bardzo często, dlatego niezbędna jest ciągła analiza jej prognoz. Jeżeli tylko zapowiadają danego dnia burze czy mocny deszcz  moim zdaniem należy od razu przełożyć zdobywanie tego szczytu na inny dzień. Szlaki na ten szczyt prowadzą po skalistych górskich terenach i w przypadku mokrej, bądź zmrożonej nawierzchni robi się na nich bardzo ślisko i niebezpiecznie. Na dodatek należy pamiętać, że poruszamy się już na wysokościach, na których nieprzyzwyczajony ludzki organizm zachowuje się zupełnie inaczej i jeżeli mamy słabszą kondycję, to praktycznie od wysokości 2000m n.p.m, bardzo często może nas łapać zadyszka i robi się przez to dużo więcej przerw niż zwykle. Jednym słowem Rysy, to naprawdę bardzo wymagający szczyt i nawet ten prostszy szlak od strony słowackiej, ze względu na swoją długość i nierówne skaliste podłoże jest bardzo męczący i wymaga odpowiedniego przygotowania. Ja planowałem zdobyć ten szczyt 17 września w sobotę. Przez 2 tygodnie przed planowanym atakiem szczytowym regularnie sprawdzałem prognozy pogody w okolicy szczytu. Praktycznie codziennie się zmieniały, jednak na 4 dni przed planowaną wyprawą na 17 września były bardzo niekorzystne. Cały dzień miało padać. Dużo lepiej prognozy prezentowały się za to na 16 września. Przez cały dzień miało być słońce, minimalne zachmurzenie, a szansa na opady była znikoma. Nie namyślając się długo stwierdziłem, że koniecznie trzeba przełożyć tą wyprawę na wcześniejszy dzień. Jako, że w tym czasie w polskich górach było jeszcze masę turystów, zdecydowanie odrzuciłem opcję zdobywania Rysów od polskiej strony. Jedyną sensowną opcją wydawało mi się wejście na ten szczyt od strony słowackiej. Nocowałem akurat w Zakopanem, a do parkingu, z którego zamierzałem ruszyć na szlak miałem około 80km i 1,5h jazdy samochodem. 16 września wstałem około 4:30. Zjadłem obfite śniadanie i w zupełnej ciemności ruszyłem w stronę parkingu Popradskie Pleso, z którego prowadzi chyba najkrótszy szlak na Rysy od strony słowackiej. Na parking dotarłem około 6:15. Uiściłem opłatę i ruszyłem na szlak. Powoli robiło się coraz jaśniej. Na szlaku było już sporo turystów. Jeżeli chcemy zdobywać Rysy w ciągu jednego dnia, to niestety wyprawę warto rozpocząć właśnie o tak wczesnej porze, na wypadek jakiegoś załamania pogody czy problemów na szlaku, żeby potem nie wracać po ciemku. W zależności od naszych możliwości, zakładając, że pogoda jest dobra, a  po drodze nic nas na dłużej nie zatrzyma cały szlak na Rysy i z powrotem można przejść od 8 do 10 godzin. Ruszając po 6:00 mamy więc gwarancję, że cały szlak przejdziemy za dnia i wyprawę zakończymy o w miarę rozsądnej godzinie. Na początek od parkingu ruszyłem niebieskim szlakiem w stronę Popradzkiego Stawu. Na tym odcinku idzie się szeroką asfaltową drogą o dość sympatycznym nachyleniu i jest ona bardzo popularnym szlakiem spacerowym. Niestety o tej porze jeździło nią także masę samochodów dostawczych, które dowoziły towar do schroniska i obiektów noclegowych w pobliżu Popradzkiego Stawu. Kiedy zaś dojdziemy do Popradzkiego Stawu mimo wielu rozwidleń należy konsekwentnie trzymać się niebieskiego szlaku, który od tego momentu robi się znacznie węższy i zaczyna się mocniej piąć w górę. Kończy się asfalt i zaczynamy iść po nierównych i nieprzyjemnych dla nóg skałach i kamieniach, które już będą nam towarzyszyć do samego szczytu. Na tym odcinku szło mi się bardzo dobrze, nogi były świeże i wypoczęte i jeszcze w tym momencie zupełnie nie odczuwałem żadnych problemów. Po pewnym czasie  niebieskim szlakiem dochodzi się do rozwidlenia. Wszelka roślinność i las powoli już wtedy zanikają, a wokół widać jedynie wysokie góry. Na rozwidleniu należy kierować się czerwonym szlakiem na Rysy. Szlak ten prowadzi do samego szczytu i od tego momentu należy konsekwentnie się go trzymać. Szlaki są w tym rejonie świetnie oznaczone i praktycznie nie da się na nich zgubić. Od wejścia w czerwony szlak zaczyna się długa wędrówka na szczyt. Muszę tu jednak otwarcie przyznać, że nachylenie nie jest bardzo mocne i idzie się całkiem sympatycznie. Jedynym problemem są nierówne skały i kamienie. Po kilkuset metrach od rozpoczęcia wędrówki czerwonym szlakiem zrobiłem sobie przerwę na ławeczce i zacząłem podziwiać pobliskie góry. Robiły niesamowite wrażenie. Najlepsze jest jednak to, że nie miałem w tym momencie pojęcia, gdzie znajduje się szczyt, który planowałem zdobyć i czy tak naprawdę był on już z tym momencie widoczny. Ruszyłem dalej, ścieżka wciąż lekko pięła się pod górę. W pewnym momencie nastąpiło lekkie wypłaszczenie i moim oczom ukazał się piękny Żabi Staw. Wspaniałe miejsce w samym sercu Tatr trochę przypominające polskie Morskie Oko czy Czarny Staw. Po krótkiej wędrówce po płaskim, szlak zaczął coraz stromiej iść w górę i powoli zacząłem się zbliżać do pierwszej i jedynej na całej trasie sekcji łańcuchów, metalowych schodków i drabinek. Tak jak wspominałem wcześniej, moment ten nie jest szczególnie wymagający. Akurat wtedy jak szedłem prowadzone były na nim jakieś prace, polegające na dołożeniu metalowych schodków, które miały jeszcze bardziej ułatwić przejście tego fragmentu. Warto tutaj dodać, że na szlaku było masę turystów, nawet mimo tego, że był piątek i okres powakacyjny. Jednak nawet przy tak wzmożonej ilości ludzi, nie tworzyły się na tym odcinku żadne kolejki. Po przejściu łańcuchów szlak staje się coraz bardziej stromy, co przy rosnącej wysokości może być coraz większym wyzwaniem dla naszego organizmu. Po dość męczącym wejściu pod górę w pewnym momencie moim oczom ukazała się słynna Chata Pod Rysami, schronisko górskie usytuowane już bardzo blisko szczytu. Kawałek dalej było widać równie słynny kibelek usytuowany w samym sercu Tatr około 100 metrów od schroniska, w którym podobno znajduje się okienko, z którego można podziwiać pobliskie góry. Była jednak spora kolejka do niego, więc niestety nie dane mi było z niego skorzystać. Po krótkim odpoczynku w schronisku przystąpiłem do ostatniego etapu zdobywania szczytu. Po krótkim 100 metrowym płaskim odcinku zaczęło się poważne podejście o mocnym nachyleniu. Ze względu na sporą wysokość mój organizm dużo bardziej zaczął się męczyć i zaczęło mi się iść coraz ciężej. Wytchnienie nastąpiło dopiero po wejściu na tzw. Kopę Nad Wagą. Kiedy na nią dotarłem moim oczom w końcu ukazały się Rysy. Były już bardzo blisko. I tutaj ciekawostka. Tak naprawdę mamy dwa wierzchołki na tym szczycie - troszkę niższy polski na wysokości 2499m n.p.m. oraz dużo węższy, ale wyższy słowacki na wysokości 2503 m n.p.m. Znajdują się one koło siebie, jednak idąc szlakiem od strony słowackiej dużo ciekawiej wygląda ten polski wierzchołek, ponieważ jest na nim więcej miejsca, a i podejście na niego jest dużo szersze. W zasadzie samo wejście na szczyt Rysów przypomina już typową wspinaczkę górską, widzimy tylko nasz cel, jednak to jak go zdobędziemy zależy tylko od nas. Nie ma na tym odcinku precyzyjnie wytyczonego szlaku. Mamy tylko szeroką ścianę, po której należy się wspiąć. Nie jest ona jednak mocno nachylona, dlatego nie powinno to być jakimś wielkim wyzwaniem. Po wejściu na Rysy rozpierała mnie duma. Znajdowałem się na najwyżej położonym punkcie w Polsce i najwyższym i zdecydowanie najbardziej wymagającym szczycie Korony Gór Polski. Minusem jest jednak to, że wcale się tego nie czuje. Wokół widać dużo wyższe słowackie góry i przez to trochę brakuje tego efektu poczucia, że znajduje się na najwyższym punkcie w okolicy. Po parunastu minutach odpoczynku piękne czyste niebo pokryły niespodziewanie mocniejsze, ale zupełnie niegroźne chmury. Zrobiło się chłodniej i uznałem, że jest to idealny moment, żeby zacząć schodzić z powrotem na parking. Samo zejście w początkowej fazie było dość wymagające. Przez to, że nie ma precyzyjnie wytyczonego szlaku ciężko czasami ocenić, który fragment jest najłatwiejszy do zejścia i parę razy niepotrzebnie schodziłem bardziej stromymi momentami. Jakoś się jednak udało i już po parunastu minutach byłem z powrotem przy Chacie Pod Rysami. Ponownie chwilę odpocząłem i rozpocząłem dalsze zejście. Sekcję łańcuchów udało się przejść bardzo sprawnie, jednak po pewnym czasie schodzenia w dół poczułem, że moje nogi są już straszliwie zmęczone. Zbliżała się 7 godzina marszu i zacząłem mocno odczuwać każdą nierówną skałę i kamień. Każdy stawiany krok to była prawdziwa męka. Jakoś jednak doczłapałem do asfaltowej drogi w pobliżu Popradzkiego Stawu, skąd już bez żadnych problemów dotarłem z powrotem na parking. Cała wyprawa zajęła mi 9 godzin i 24 minuty. Byłem wykończony, ale niesamowicie usatysfakcjonowany. Tatry to jednak piękne góry i w porównaniu do pozostałych pasm górskich w Polsce prezentują się niezwykle majestatycznie. Cudowna wyprawa!

No comments:

Post a Comment