ETAP 9: Mogielica, Lubomir, Turbacz

Po zdobyciu Rysów zdawałem sobie sprawę, że wszystkie kolejne szczyty prawdopodobnie nie będą już tak pasjonujące i ekscytujące. Tatry w porównaniu do pozostałych polskich pasm górskich robią niesamowite wrażenie, szczególnie już na wysokościach powyżej 2000 m n.p.m. i nie ma w Polsce gór, które są w stanie je przebić. Była połowa października, dni coraz krótsze, pogoda coraz mniej pewna. Jeżeli chciałem zaliczyć pozostałe szczyty Korony Gór Polski do końca roku musiałem się trochę sprężyć. Kolejny wyjazd zaplanowałem tak, aby w ciągu 2 dni zdobyć 3 szczyty - Mogielicę, Lubomir oraz Turbacz. Nie było to wcale proste zadanie. Zarówno na Mogielicę jak i Turbacz wchodzi się dość długo, więc cały problem polegał na tym jak w ciągu tych dwóch dni zdobyć jeszcze najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego, Lubomir. Pod koniec października ciemno robiło się już dużo wcześniej niż chociażby latem i takie zaliczanie paru szczytów pod rząd w ciągu jednego dnia trzeba było bardzo rozsądnie zaplanować. Moją bazą noclegową podczas tego wyjazdu była Mszana Dolna. Było to idealne miejsce startowe na 3 szczyty, które planowałem.


Mogielica (22.10.2016)

DYSTANS: 9,56 km
CZAS PRZEJŚCIA: 4h 8min

Pierwszym szczytem, który postanowiłem zdobyć podczas tego wyjazdu była Mogielica, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Na Mogielicę prowadzi parę szlaków, jednak najciekawszy wydał mi się niebieski szlak od Jurkowa. Zaparkowałem auto w pobliżu ośrodka zdrowia w Jurkowie i niebieskim szlakiem ruszyłem w stronę szczytu. Droga ta jest bardzo ciekawa, ponieważ niebieskim szlakiem poprowadzona jest droga krzyżowa. Po drodze rozmieszczone jest 14 stacji, z których ostatnia znajduje się na samym szczycie góry. Dzięki temu, za sprawą 14 stacji drogi krzyżowej, idąc niebieskim szlakiem można łatwo określić jak daleko znajdujemy się od szczytu. Szlak ten nie jest jednak łatwy. Nachylenie w początkowej jego fazie jest dość strome i można się trochę zmęczyć. Po pewnym czasie, mniej więcej w połowie drogi na szczyt następuje lekkie wypłaszczenie i idzie się dużo łatwiej i przyjemniej. Przez większość czasu droga była szeroka, momentami trochę błotnista, ale generalnie szło się nią całkiem przyjemnie. Jednak niedaleko szczytu z tej szerokiej drogi należy odbić w lewo w wąską ścieżkę, która zaczyna mocno iść pod górę. To chyba najcięższy fragment całego szlaku, szczególnie podczas schodzenia. Po 200 metrach wspinaczki niebieski szlak połączył się ze szlakiem zielonym. Nachylenie znaczne osłabło i od tego momentu w ciągu paru minut doszedłem już na sam szczyt. Mogielica jest szczytem mocno zalesionym, jednak znajduje się na niej wieża widokowa, z której w przypadku dobrej słonecznej pogody można podziwiać piękne widoki. Wejście na wieżę nie należy jednak do najłatwiejszych i jak ktoś ma lęk wysokości raczej nie powinien próbować na nią wchodzić. Po krótkim odpoczynku na szczycie, do auta wróciłem dokładnie tą samą drogą. Całkiem sympatyczna wycieczka, na którą trzeba jednak przeznaczyć co najmniej 4 godziny.



Lubomir (22.10.2016)

DYSTANS: 4,07 km
CZAS PRZEJŚCIA: 1h 32min

Po zdobyciu Mogielicy, szybko ruszyłem w kierunku Lubomira. Jako, że było już dość późno, zbliżał się zmierzch i nie miałem czasu na jakieś długie wędrówki, wybrałem jedną z szybszych opcji wejścia, czyli start z parkingu w Paryltówce, skąd czerwonym szlakiem dotarłem po parudziesięciu minutach na szczyt. Na Lubomir prowadzi bardzo szeroka i dość równa, ale mocno nachylona droga, dlatego przy dużym tempie można się na tej trasie trochę zmęczyć. Szczyt jest całkowicie zalesiony. Co ciekawe tuż koło niego znajduje się obserwatorium astronomiczne. Schodząc ze szczytu odwiedziłem jeszcze Gościniec pod Lubomirem, gdzie zjadłem smaczną obiadokolację i wróciłem do auta. Fajna, ale dość krótka wycieczka. Patrząc jednak na fakt, że tego dnia miałem już w nogach wejście i zejście z Mogielicy, bardzo mnie to nie zmartwiło :)

Opis i mapa trasy na portalu Planeta Gór


Turbacz (23.10.2016)

DYSTANS: 14,88 km
CZAS PRZEJŚCIA: 5h 6min

Ostatnim szczytem, który zdobyłem podczas tego wyjazdu był Turbacz. Wcześnie rano podjechałem pod Prywatne Centrum Terapii Uzależnień w Koninkach, gdzie znajduje się olbrzymi parking i można tam spokojnie zostawić auto. Od parkingu czekała mnie dość długa wędrówka niebieskim szlakiem do Schroniska PTTK na Turbaczu. Ku mojemu zdziwieniu przed wejściem na szlak stała budka, w której należało zakupić bilety uprawniające do wejścia na ten szlak. Pierwsze kilometry to bardzo lekki i sympatyczny marsz szeroką asfaltową drogą. Nachylenie było ledwo odczuwalne i szło mi się bardzo przyjemnie. Warto tutaj dodać, że szlaki w tym rejonie są naprawdę świetnie oznaczone. Nawet różne alternatywne ścieżki mają bardzo dobre oznaczenie i dokładnie opisano, gdzie prowadzą. Po pewnym czasie sympatyczna szeroka droga idzie prosto, niebieski szlak podąża zaś w prawo, gdzie wchodzimy w dużo węższą ścieżkę o mocniejszym nachyleniu. W tym momencie czeka nas kilkukilometrowa wspinaczka sympatyczną leśną ścieżką. Momentami było naprawdę stromo. Odcinek ten jest jednak bardzo dobrze przygotowany. Na bardzo stromych odcinkach wytyczono naturalne schody, a w przypadku bardziej podmokłych terenów zrobiono drewniane mostki, którymi można ominąć najgorsze błoto. W pewnym momencie sympatyczny niebieski szlak połączył się ze szlakiem zielonym. Od tego miejsca zrobiło się trochę stromiej, a nawierzchnia stała się dość śliska i błotnista. To chyba najniebezpieczniejszy odcinek na całej trasie. Zastałem na nim bardzo wyślizgane błoto, które było mocno problematyczne szczególnie podczas schodzenia. Warto tam zachować szczególną ostrożność. Kiedy jednak dotarłem na tzw. Czoło Turbacza szybko zapomniałem o wszystkich nieprzyjemnościach. Moim oczom ukazał się piękny widok na Halę Turbacz. W oddali było już widać schronisko. Ruszyłem dalej. Idąc halą po drodze minąłem ołtarz przy którym napisano, że mszę świętą odprawiał tam sam Karol Wojtyła, jeszcze zanim został papieżem. Na Hali Turbacz droga znacznie się wypłaszczyła i takie lekkie nachylenie towarzyszyło mi już praktycznie do samego schroniska. Po dojściu do schroniska, pełen pozytywnych wrażeń szybko ruszyłem dalej w stronę szczytu. Szlak niebieski zamieniłem na czerwony, którym w ciągu 10 minut dotarłem na sam szczyt. Warto tutaj dodać, że ten czerwony szlak to część najdłuższego polskiego szlaku górskiego tzw. Głównego Szlaku Beskidzkiego, którego łączna długość wynosi 496 km. Szlak ten zaczyna się w Ustroniu, a kończy w samym sercu Bieszczad w Wołosatem. Nie ukrywam, że marzę o tym, żeby kiedyś przejść cały ten szlak od początku do końca. Na taką wyprawę potrzeba jednak co najmniej 2 tygodni czasu, a co istotne należy ją przeprowadzić w okresie letnim, kiedy czynne są wszystkie schroniska i bazy namiotowe w pobliżu szlaku. Wróćmy jednak do samego Turbacza. Szczyt ten nie jest aż tak bardzo zalesiony i przy ładnej pogodzie rozpościerają się z niego całkiem sympatyczne widoki. Muszę otwarcie przyznać, że bardzo podobała mi się wybrana przeze mnie trasa na Turbacz. Jest bardzo dobrze zadbana, mocno urozmaicona, a co najważniejsze nie są na niej prowadzone żadne wycinki lasu. Z wielką przyjemnością wróciłem tą samą drogą z powrotem na parking. Cała trasa zajęła mi ponad 5 godzin, ale był to naprawdę bardzo sympatycznie spędzony czas. Generalnie zdobywanie Turbacza było chyba jedną z najfajniejszych wypraw podczas kompletowania Korony Gór Polski. Jedyne trasy, które podobały mi się bardziej to te na Rysy, Babią Górą i Wysoką, najwyższy szczyt Pienin. No i jeszcze może trasa wokół Szczelińca Wielkiego, ale jest ona na tyle krótka, że zaliczyłbym ją chyba do trochę innej kategorii :)

No comments:

Post a Comment